sobota, 25 maja 2013

Martwy język, martwy student

Na łacinie umieraliśmy... z nudów. Uczyliśmy się nazw roślinek, związków chemicznych, pisania i tłumaczenia recept. To można by uznać za przydatne i nawet nie tak bardzo uciążliwe, ale gramatyka- brrrrrr istny horror.Stracie 3 deklinacja vs. Ja zawsze kończyło się moją przegraną. Te wszystkie odmiany, przypadki, końcówki... Z łaciny były rekordowe ilości popraw kół, cały 2 semestr poprawialiśmy kolokwia z pierwszego. Kilka podejść to standard. Za to jeśli czasem pojawiały się u mnie trudności z zasypianiem wystarczył jedno spojrzenie na moją książeczkę i przypomnienie sobie jej zawartości a już bujałam w objęciach Morfeusza :) Choć tyle z niej pożytku miałam. W nadchodzącym tygodniu czeka mnie ostatnie spotkanie z językiem łacińskim. Tzn. spotkanie w formie ćwiczeń, bo wiem, że od łaciny farmaceuta nie ucieknie nigdy. Ale na szczęście gramatyka już nie będzie nam dokuczać.

Brak komentarzy: